To już ponad 50 lat znajomości i 40 lat małżeństwa… Mieszkaliśmy w Gorzowie Wlkp. Poznaliśmy się 1 września w zupełnie nowej szkole – rozpoczynaliśmy właśnie naukę w 5 klasie szkoły podstawowej. Pomimo, że nasi rodzice się wcześniej przyjaźnili to my jakoś specjalnie się nie znaliśmy.. Dopiero po przeprowadzce na nowe osiedle i przeniesieniu do nowej szkoły trafiliśmy na siebie. Nasi rodzice nawet nie przypuszczali, że znajdziemy się w jednej klasie. Zaprzyjaźniliśmy się bardzo. Mój mąż twierdzi, że on od samego początku się we mnie zakochał, ale ja traktuję tą wersję z przymrużeniem oka, ponieważ zawsze wokół niego kręciły się sympatyczne koleżanki. Uczęszczaliśmy do kółka tanecznego, ale nie tańczyliśmy w jednej parze, bo Mariusz był dla mnie za wysoki. Później były wspólne obozy harcerskie i inne wyjazdy. Generalnie cały czas byliśmy obok siebie, przyjaźniliśmy się. W końcu ja wybrałam liceum, Mariusz technikum, ale nadal mieliśmy kontakt. Nasze mamy pracowały w jednej instytucji. Przyszła teściowa w kadrach odpowiadała za rozrywki kulturalne pracowników, więc bardzo często były bilety na prestiżowe koncerty (wszystkie tuzy polskiej piosenki lat 70–tych mogliśmy oglądać na żywo). Mówiła wtedy do synka „tu masz dwa bilety na koncert, zadzwoń do Joli to może z tobą pójdzie”. Innym razem moja mama wciskała mi kolejne bilety, abyśmy z Mariuszem razem gdzieś poszli. A my tak grzecznie słuchaliśmy ich. Tak na poważnie zaczęliśmy chodzić razem po maturze.
Od przyjaźni do miłości droga niedaleka – pobraliśmy się 28 lutego 1981 w gorzowskiej katedrze. Właśnie dotarła do nas dobra wiadomość - katedra znowu jest czynna po pożarze w lipcu 2017 roku.
Była to ostatnia niedziela karnawału... Mąż przygotował specjalnie samochód na to wydarzenie – maluch z wielką kokardą, zawiązany jak bombonierka. Wesele mieliśmy w Lubniewicach, pięknej miejscowości nad jeziorem. Na rogatkach czekała na mnie niespodzianka - bryczka, która zawiozła nas na miejsce przyjęcia. Podobno kiedyś miałam powiedzieć, że marzy mi się, aby mieć długi welon, który będzie powiewał za bryczką. Mój mąż to zapamiętał i zrobił mi niespodziankę! Tych niespodzianek mam całe mnóstwo, np. na pierwszą rocznicę ślubu dostałam 12 prezentów, po jednym na każdy miesiąc, a na 30 rocznicę ślubu zabrał mnie do Lubniewic i całą miejscowość objechaliśmy... bryczką (tylko welonu zabrakło). To jest specjalista od niespodzianek, niewyczerpana skarbnica pomysłów. Czasami nawet jestem lekko zawiedziona, jak czegoś nie wymyśli.
Parę dni przed przygotowywaniem niniejszego materiału pan Mariusz odnalazł kilkanaście starych listów, które napisał do swojej przyszłej żony podczas pobytu w wojsku. Służba wojskowa w latach 70-tych do łatwych nie należała, szczególnie poligony solidnie dawały w kość. W listach wspominał wspólne wyjazdy poza miasto, spacery czy nawet pierwsze pocałunki. Sam jest zdziwiony, że tak poetycko potrafił przelać na papier swoje nastroje.
Jaka jest recepta na długie, udane małżeństwo? Według państwa Owsiannych jest to miłość oparta na przyjaźni i zaufaniu oraz odpowiedzialności za drugą osobę. To też sztuka kompromisów. Wypracowanie sobie „swojej specjalności” w małżeństwie. Pani Jola jest od spraw „mikro”, a pan Mariusz od spraw „makro”. Twierdzą, że dorobkiem ich życia jest rodzina, która trzyma się razem (dwoje dzieci, czworo wnucząt). Cała reszta, taka jak dom, samochód, sukces zawodowy czy drogie wakacje to miły dodatek do całości.
Razem przeżyli wiele lat, w zdrowiu i w chorobie, na dobre i na złe.
Niedługo świętować będą 40, czyli rubinową rocznicę ślubu. Wszystkiego najlepszego!
Martyna Makałowska
MM17:31, 06.02.2021
0 0
Znam Państwa OWSIANNYCH osobiście, są niezwykli, ma się wrażenie są młodzieńczo zakochani w sobie , to cudowne i szkoda bardzo, że takie rzadkie. Życzę IM jeszcze wielu lat w szczęściu i wielu , wielu Łask Bożych. ? 17:31, 06.02.2021